Św. Franciszek Antoni Fasani


|  Tak to się zaczęło...  |   Życie w służbie    |  Dał nam przykład    |  Co mówi do nas?   |

 

Jeślibym Cię zapytał, drogi Czytelniku, czy znasz św. Maksymiliana Kolbego, z pewnością byś odpowiedział, że tak. To przecież wielki święty – męczennik z Auschwitz, który oddał życie za współwięźnia z obozu. A św. Józefa z Kupertynu? Tutaj byłoby zapewne różnie, ale jeśli jesteś studentem lub lotnikiem, to być może wiesz, że jest on Twoim szczególnym patronem. No dobrze, a gdybym zapytał o św. Franciszka Antoniego Fasaniego?

Franciszkanie na przestrzeni wieków wydali wielu świętych i błogosławionych. Ważną datą w bogatej historii zakonu jest rok 1517, kiedy to nastąpił jego podział. Od tego momentu gałąź franciszkanów nazywanych konwentualnymi, która ma swój początek w św. Franciszku, może poszczycić się wieloma błogosławionymi oraz trzema świętymi. I jeśli czytając wstęp do tego artykułu, zastanawiałeś się, drogi Czytelniku, co mają ze sobą wspólnego wymienione w nim osoby, to wiedz, że są to właśnie ci trzej święci, którzy należeli do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych po wspomnianym podziale. I podczas gdy św. Maksymilian dzięki swojemu heroicznemu czynowi znany jest na całym świecie, a św. Józef z Kupertynu zasłynął swoim niezwykłym darem lewitacji, to zdaje się, że św. Franciszka Antoniego Fasaniego znają nieliczni.

Tak to się zaczęło...


Św. Franciszek Antoni Fasani urodził się 6 sierpnia 1681 r. w niewielkim miasteczku Lucera znajdującym się na południu Włoch. W jego domu rodzinnym codziennie wieczorem odmawiało się Różaniec, tak więc życie modlitwy było dla niego czymś całkowicie naturalnym. Od najmłodszych lat związany był z Zakonem Braci Mniejszych Konwentualnych. Jako dziecko chodził bowiem razem z matką do kościoła, w którym posługiwali franciszkanie. Przyjął w nim pierwszą Komunię św. i służył jako ministrant, ukończył też przyklasztorną szkołę.

Do zakonu wstąpił w wieku 14 lat, otrzymując imiona od dwóch wielkich świętych zakonu serafickiego – św. Franciszka i św. Antoniego. Fakt ten nie mógł pozostać bez znaczenia. Młody zakonnik musiał czerpać wzór od swoich patronów, ponieważ widać u niego ich cechy charakterystyczne, zdołał on połączyć w sobie ich świętość. W 1705 r., po odbyciu koniecznych studiów filozoficzno-teologicznych, otrzymał w Asyżu święcenia kapłańskie, a swoją pierwszą Mszę św. odprawił nieopodal grobu świętego Założyciela. Następnie został na krótko wysłany do Rzymu, Asyżu, a wreszcie do rodzinnej Lucery, gdzie posługiwał przez kolejne 35 lat, aż do końca swych dni.

Życie w służbie


Nasz Święty pełnił w zakonie różne funkcje, był m.in. wykładowcą, gwardianem, mistrzem nowicjatu i ministrem prowincjalnym. W swojej pokorze wykonywał też zwykłe codzienne czynności: posługiwał w kuchni, refektarzu, infirmerii czy zakrystii. Jakąkolwiek jednak funkcję pełnił, odznaczał się gorliwością w głoszeniu słowa Bożego. Był wybitnym kaznodzieją, głosił Ewangelię zarówno w kościołach, jak i na placach miast – tak samo, jak św. Antoni Padewski. Współcześni mu świadczyli, że „jego mowy płynęły z serca”, i niewątpliwie był to jeden z kluczowych elementów, który sprawiał, że ludzie chętnie go słuchali, a nieraz nawet zmieniali swoje życie, co stanowi przecież największy owoc przepowiadania. Jest to tym bardziej godne podziwu, że czasy, w których przyszło mu głosić Ewangelię, nie były łatwe. Ze względu na zbyt duże uznanie dla rozumu, albo mówiąc konkretniej, jego uwielbienie, nazywamy je dziś oświeceniem. Wielu bowiem wydawało się, że możliwości ludzkiego umysłu są nieskończone, a co za tym idzie, uznawano, że człowiek nie potrzebuje żadnego Boga – Zbawiciela. Czyż nie brzmi to znajomo? Jakże niewiele świat się zmienił! Święty z Lucery był również bardzo cenionym spowiednikiem oraz kierownikiem duchowym. Codziennie wiele godzin spędzał w konfesjonale, z cierpliwością i życzliwością przyjmując w nim ludzi różnych stanów, którzy ustawiali się w długie kolejki.

Święty zmarł 29 listopada 1742 r., w pierwszym dniu nowenny przed uroczystością Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, którą sam propagował i ułożył do niej modlitwy. W ostatnich chwilach ziemskiej wędrówki towarzyszyła mu, podobnie jak przez całe życie, Matka Najświętsza. Gdy odchodził z tego świata, trzymał w ręku obrazek Niepokalanej i odmawiał hymny maryjne: Magnificat, Witaj, Gwiazdo morza i Całaś piękna jest, Maryjo. Został beatyfikowany w 1951 r. przez papieża Piusa XII, kanonizacji zaś dokonał św. Jan Paweł II w roku 1986.

Dał nam przykład


Kościół kanonizuje świętych nie tylko po to, aby zachwycać się ich życiem, ale także po to, aby zobaczyć w nich ludzi takich jak my wszyscy – z krwi i kości, na których każdy z nas może, a nawet powinien, się wzorować. Zadajmy więc sobie pytanie: W czym ja mogę dziś naśladować św. Franciszka Antoniego Fasaniego? Takie pytanie, podczas pisania tego artykułu, zadałem sobie i ja.

Pierwsza myśl – bezgraniczna cześć do Matki Bożej. Św. Franciszek Antoni Fasani całkowicie zawierzył Jej swoje życie, \rozważał szczególnie tajemnicę Jej Niepokalanego Poczęcia. Tu z kolei widać jego podobieństwo do św. Maksymiliana, którego nazywano szaleńcem Niepokalanej (a raczej św. Maksymiliana do św. Franciszka Antoniego, bowiem to Włoch żył wcześniej). Obok jego wielkiej maryjności biografie wspominają, że charakteryzował się też głębokim kultem do Eucharystii.

Kolejną postawą, którą możemy naśladować, jest jego stosunek do bliźnich. Wymagał najpierw od siebie, a dopiero potem od innych. Ewangelię głosił nie tylko słowami, ale także przykładem własnego życia. Odznaczał się troską o najsłabszych: samotnych, ubogich, chorych oraz więźniów. Prowadził dla nich różne akcje charytatywne, był m.in. inicjatorem wręczania im darów z okazji świąt Narodzenia Pańskiego. Ponadto przestrzegał, przede wszystkim młodych ludzi, przed lenistwem, które jest nieprzyjacielem duszy: „Musimy unikać lenistwa – mawiał – i zawsze się zajmować uczynkami miłości Boga i bliźniego”. Ta właśnie pełna pokory troska o bliźnich, pobożność i ubóstwo stanowiły wspólny pomost między nim a świętym Założycielem.

Co mówi do nas?


Na koniec oddajmy głos samemu Świętemu, niech słowa z jednego z jego kazań, które często powtarzał wiernym, tak bardzo charakteryzujące jego głęboką duchowość maryjną, będą niejako podsumowaniem tej jego krótkiej swoistej biografii oraz refleksją dla nas. „Kochajmy Maryję! Uciekajmy się do Niej w pokusach, cierpieniach, oschłości ducha, w każdej potrzebie duszy i ciała! Kto jest prawdziwym czcicielem Maryi, nie zazna potępienia. Ona jest bowiem kluczem do nieba; w Niej winniśmy złożyć wszystkie nasze nadzieje, ponieważ przez Jej wstawiennictwo wszystko możemy otrzymać od Boga”.